Bullet Journal - zaczynam

O Bullet Journal dowiedziałam się przypadkiem, kilka dni temu. Przyjaciółka wyznała mi, że chce założyć sobie kolorowy zeszyt na zadania , który pomoże jej uporządkować tzw. życie i przy okazji podniesie jej wibracje. Od razu zajrzałam do sieci i w ciągu 2 sekund znalazłam prawdziwe dzieła sztuki, w kategorii - organizacja czasu.



Nie mogłam doczekać się, żeby zagłębić się w tajniki czegoś, co nie tylko porządkuje natłok spraw do zrobienia, ale też, poprawia humor i w dodatku pięknie wygląda.

Bullet Journal to po prostu czytelny system organizacji, prowadzony, o dziwo, nie elektronicznie, ale w papierowym zeszycie. W dowolnie wybranym brulionie umieszczamy, co tylko nasza dusza zapragnie. Mogą być listy rzeczy do zrobienia, harmonogramy, programy do utrwalania dobrych nawyków, szkicownik, notatnik na pomysły, a nawet  pamiętnik. Innymi słowy Bullet gromadzi w na papierze całe nasze życie. Dodatkowo możemy puścić wodze fantazji, i jak za cudownych, podstawówkowych lat, zdobić, kolorować, podkreślać, naklejać i rysować. Po prostu pycha! Widząc, jakie piękne rzeczy tworzą inni, rzuciłam się w wir ogałacania szuflad córki, w poszukiwaniu kolorowych papierków, kleju, pisaczków i tp.
Od razu przypomniały mi się zeszyty - pamiętniki (nawet nie pamiętam, jak to się nazywało) z czasów nastoletnich. Każda dziewczyna (i niektórzy chłopcy) miała taki brulion  z listami ulubionych aktorów, przyjaciół, piosenek. Były tam też tzw. wróżby, sekretne koperty, do których przyjaciele wrzucali w kilku słowach, co naprawdę o nas myślą (boszsz, jakie to było ekscytujące). Były też przemądre porady życiowe ( w gatunku tych, które teraz zatykają facebooka) oraz rysunki, morze naklejek, serduszek, usteczek i tego typu różowych  bzdetów.
BuJo przypomina mi dojrzalszą wersją tamtych pamiętniczków.
Ale uwaga! Ideą BuJo wcale nie jest zawalanie go ozdóbkami, stosami list, wykazów i “mądrości”. BuJo tak naprawdę poleca zdrowy minimalizm, czyli, wrzuć w swój dziennik tylko to, co jest naprawdę niezbędne i tylko to, co naprawdę stanowi o Twoim życiu. Niemal standardem są spisane w różnej formie cele długotrwałe lub roczne, zadania do wykonania w poszczególnych dniach tygodnia, oddzielnie cykliczne, oddzielnie jednorazowe. Zachwyciły mnie terminarze do wdrażania się w dobre nawyki, w których codziennie odhaczamy“zaliczenie” nawyku. Pod koniec miesiąca widzimy, co osiągnęliśmy. BuJo to doskonała, kreatywna zabawa i sposób na zrelaksowanie się.
Postanowiłam spróbować. Do tej pory wypróbowałam mnóstwo sposobów na ogarnięcie swoich zadań. Czasem były to formy zeszytowe, ostatnio coraz częściej elektroniczne. Zeszytowe miały (w moim przypadku) tę wadę, że zawsze, prędzej, czy później robiły się nieestetyczne, pobazgrolone, nieatrakcyjne, a w rezultacie - niefunkcjonalne, bo nie chciało mi się zaglądać do moich śmiecio - zapisków. Z kolej elektroniczne dzienniki, choć piękne, są trochę sztywne, niewiele można z nimi zrobić. Mój ulubiony Todoist, w zasadzie spełnia od lat swoja rolę przypominacza mi, co jeszcze mam “to do”. Nie wszystko jednak odważam się wpisać w elektroniczny notes. Nie mam pewności, że pewne dane nie trafią w niepowołane oczy. Poza tym brakuje mi widoku przeszłości, gdy odhaczam z listy to, co zrobiłam - pozycja z listy po prostu znika. Nie widać czego dokonałam w pocie i znoju, nie ma śladu po mojej pracy, zostaje tylko kolejny stos spraw, które wkrótce trzeba “to do”.
A więc eksperymentalnie wracam do kajetu i kałamarza. Tym, co chyba najbardziej zachwyciło mnie w BuJo, jest możliwość oglądania efektów swojej pracy i cieszenia się z tego, ile zrobiliśmy, a nie martwienie się, ile jeszcze przed nami. Dobrze zaprojektowany dziennik uwypukla nasze sukcesy, pokazuje nam czarno na białym (a raczej kolorowo na kolorowym), że zmieniamy się na lepsze, że pracujemy, że możemy być z siebie dumni.
Do fazy początkowej przygotowałam sobie stary segregator i kilka kartek z “dziurkami”. Do tego kilka mocno zużytych pisaków oraz zrobione przeze mnie w wordzie szablony do wykorzystania. Na razie wypełniam wydrukowane rubryczki. Jeśli system się sprawdzi, kupię sobie prawdziwy brulion i wyrysuję odręcznie to, co przydało mi się najbardziej. Podobno wystarczy 2 miesiące prowadzić BuJo na brudno, by odkryć, co powinno się w nim znaleźć, a co nie.   Daję sobie czas do końca września. 


Dodatkowymi elementami Bullet Journalu są listy, wykazy naszych ulubionych, najważniejszych spraw. Ten system przypomniał mi od razu Dominique Loreau i jej “Sztukę planowania”. Ona również uznała, że planowanie uda się dopiero wtedy, gdy uporamy się z tym, kim jesteśmy, co lubimy, co nas określa. Loreau zachęcała czytelników do spisania w formie list dosłownie wszystkiego: ulubione miejsca do zwiedzania, ulubione dania, wszystko, czego się boimy, rzeczy, które mamy w szafie, sytuacje, w których tracimy panowanie nad sobą, sposoby radzenia sobie z chorobami, przepisy kulinarne, spis książek itp. i td. Gdyby komuś chciało się zrobić wszystko, powstałby pewnie 5 kilowy album. Myślę, że kilka najważniejszych list wystarczy. Ja już takie listy posiadam i zamierzam je wpiąć do mojego Bullet Journal.
Jedną z moich ulubionych, jest spis rzeczy, które pomagają mi się uspokoić i zrelaksować.
A teraz czas ogarnąć sprawy. Do dzieła:)

Za jakiś czas napiszę, jak mi idzie.

Komentarze