Festyn na Dzień Dziecka

Już nie ma Dnia Dziecka, teraz są Dni Rodziny. Trwają zwykle od połowy maja do końca czerwca. Oczywiście definicja rodziny jest jednoznaczna. Ma być mama, tata i minimum dwójka małych dzieci. I wtedy, jak już jest komplet, chodzi się na festyny i inne tego typu atrakcje. Pomijając wyjątkowe wydarzenia, festyn zwykle składa się z: dmuchanego pałacu, kolorowej płachty, różnych rzeczy do rzucania w różne miejsca (to się przydaje do rozgrywania zawodów w rzucaniu różnymi rzeczami), obowiązkowej liny do przeciągania, sprzętu grającego disco polo i jakiegoś paśnika. W paśniku zwykle jest kolorowa wata cukrowa, pop corn, w wersji ekskluzywnej lody. Dla rodziców nieśmiertelne kiełbasy z musztardą i keczupem, domowe ciasta drożdżowe i czasami piwo (zależy na czyim terenie trwa festyn). Jeżeli rodzina przychodzi w gronie znajomych, zabawa może być wspaniała. Dzieci wspólnie szaleją i widać je tylko od czasu do czasu. Warto zaznaczyć swoje dziecko czymś odblaskowym, bo można zepsuć sobie cały festyn, zamartwiając się, czy dziecko porwali kosmici, bandyci, czy też może urwało się samo z imprezy. Rodzice mają w zasadzie czas wolny, i można go całkiem nieźle wykorzystać. Gorzej, jeśli rodzina przychodzi samotnie i w dodatku nie jest tak naprawdę rodziną, bo składa się np. z jednego dziecka i/ lub z jednego rodzica. Dziecko oczywiście samo sobie poradzi i po kilku minutach zawrze znajomości i wypróbuje wszystkie, kosmiczne i jakże oryginalne atrakcje. Pseudo rodzina bez dziecka musi samotnie przejść przez resztę festynu. Atrakcje dla  rodziców to wspomniane już wcześniej, obowiązkowe choć raz, zgubienie dziecka. W wersji podrasowanej jest wywoływanie dziecka przez mikrofon, co jest zabawne, bo dziecko nawet słysząc swoje imię, nie reaguje. Wersja hard to wzywanie na festyn policji z psami, na szczęście tylko po to, żeby dzieciaki miały kolejną atrakcje. Co więcej mogą rodzice? Można spacerować i patrzeć, jak inni spacerują i patrzą (polecam). Można jeść i pić, a potem nerwowo szukać przyzwoitej toalety. Można wdać się w gorącą dyskusję z przypadkowym przechodniem. Tematy przewodnie na festynach to: narzekanie na zbyt dużo nauki, narzekanie na zbyt mało nauki, narzekanie na niesprawiedliwe oceny, zdrowe żywienie, dyscyplina i wychowanie oraz chwalenie się wynikami własnego dziecka we wszystkim . Na gadanie o pogodzie rodzice zwykle nie mają czasu. Można pstrykać sryliardy zdjęć swojemu dziecku i wrzucać je potem znajomym, którzy na pewno chętnie obejrzą. Można urządzić sobie ze współmałżonkiem serdeczną awanturę i wykrzyczeć wszystkie zaległe żale, na festynie jest głośno i tak nikt nie usłyszy. Można skorzystać z okazji i wypróbować wreszcie te wszystkie dmuchane zjeżdżalnie. Polecam gorąco! Oczywiście dotyczy tylko rodziców z małymi dziećmi, którzy mogą ściemniać, że oni muszą zjechać z dzieckiem, bo dziecko samo się boi. Ta zabawa jest tylko do czasu, gdy dziecko skończy 5 lat i wyraźnie zabroni nam robienia obciachu. Można  zjeść też watę cukrową (udawać, że dziecko nie skończyło, a żal wyrzucać) lub opchać się po przełyk niezdrowymi glutaminianami w kolorach tęczy, jak kto woli. Na bardziej wypasionych festynach, przysługuje też prawo do uczestniczenia w zawodach, razem z dziećmi. Wtedy, w zależności od naszej kondycji trzeba szybko pchać się na afisz i rezerwować miejsce na starcie lub honorowo zaszyć za krzakami, żeby jakaś nadgorliwa organizatorka nas nie znalazła i nie zmusiła do tych zawodów. Osobiście wypróbowałam obydwa warianty, lepszy jest pierwszy, ale nic na siłę, najważniejsza jest przecież dobra zabawa.
A po festynie odbieramy dziecko, które jest tak zmęczone, brudne, klejące się, spocone i marudne, że jedyne, na co jeszcze mamy siłę, to wrzucić je w domu do łóżka bez mycia, a następnego dnia wyprać razem z pościelą. Dobrej zabawy :)

Komentarze