CIĘŻAR MARTWEJ NATURY

Każdy przedmiot ma swoja wagę, objętość i wymaga przestrzeni, czasu, uwagi, funduszy. Każdą rzecz, czy to widelec, czy telewizor, czy zestaw mebli ogrodowych trzeba wpierw wyszukać, kupić, przywieźć, znaleźć miejsce, następnie czyścić, konserwować i troszczyć się, żeby go nikt nie ukradł. Ile czasu, ile energii? Po co wiązać sobie kamień u szyi, mało rzeczy zwyczajnie poprawia kondycję.

Człowiek, który wszędzie taszczy za sobą wór przedmiotów (lub ma w głowie zapisaną listę tego, co posiada) jest ciężki. Zanim wyjdzie z domu, musi posprawdzać czy wszystkie urządzenia są wyłączone i zabezpieczone. Musi pamiętać o alarmie, o skomplikowanych systemach zamków, łańcuchów, sztabek i innych wynalazków. Musi trzymać w telefonie długą listę kontaktów do ubezpieczycieli, doradców, prawników… materialista nie pozwoli sobie na zapomnienie odpowiedniej ilości koszul i skarpet na przebranie, gdy jedzie na wakacje. Zabierze olejek do opalania, laptopa, apteczkę, płaszcze przeciwdeszczowy i narty. Przewidzi każdą możliwość, bo… wciąż o tym myśli.

Już za młodu przeczuwałam, że wielkiego majątku nie zbiorę i kombinowałam sobie, że przecież cała masa rzeczy jest zawsze dostępne za darmo lub za drobną opłatą. Świeże powietrze do oddychania, woda w kranie do picia, tysiące hektarów lasów, gór, plaż, wydm do spacerowania, podziwiania i odpoczynku, naprawdę nie ma potrzeby kupowania na własność jeziora, żeby się popluskać w zimnej wodzie. Transport publiczny jest o niebo tańszy od własnego samochodu i w codziennych sytuacjach sprawdza się bez zarzutu. Butelkę mleka można wypić bez kupowania całej obory, czyż nie?

A oto kolejne przykłady na to, że otaczanie się ekskluzywnymi przedmiotami jest zbędne i dorzuca nam tylko trosk i… kilogramów:

Basen – brzmi luksusowo, ale ile można chlapać się we własnym brodziku (niewielu stać na basen z prawdziwego zdarzenia), czyścić go, konserwować, chronić przed robactwem? Baseny publiczne są o niebo lepsze, wielkie, z całym mnóstwem atrakcji, płaci się, bawi i wychodzi.

Olbrzymie domy: wygląda super, przyprawia o ból głowy, zwłaszcza tego, kto to sprząta i budzi niezdrowe emocje (zawiść, rywalizacje, chciwość). W mniejszych zmieścimy się równie dobrze, nie trzeba wypełniać na siłę przestrzeni kolejnymi przedmiotami, zawsze jest się blisko ludzi, z którymi się mieszka, a gdy przychodzą goście, to po to, aby miło z nami spędzić czas, a nie podziwiać martwą naturę. No i złodzieja nie kusimy.

Własne zejście do jeziora, olbrzymie działki rekreacyjne, altany w górach, domki zagranicą itd. Wszystkie te luksusy tylko ograniczają. Większym posiadaczem jest lekki, szczęśliwy i wolny człowiek z plecakiem, który wędruje po „nieswoim” terenie i cieszy się przyroda. Przynajmniej, gdy wraca z wakacji nie musi trawnika kosić;)

Im mniej się ma, tym bardziej jest się wolnym. A najlepszą dietą odchudzającą, jest wywalenie połowy zawartości szafy. Samo patrzenie na swoje dobra uziemia i przygniata. Wiecznie trzeba coś czyścić, zanosić do naprawy, ubezpieczać, pamiętać o spłacie raty… brrrr… trzeba tez rozmawiać o posiadanych przedmiotach, porównywać je, przechwalać się, doradzać co w nich zmienić, jak je ulepszać? Trzeba dbać, żeby posiadane przedmioty były modne, pasujące do wnętrza i otoczenia.

Po co zagracać swoje ogrody i budować prywatne place zabaw dla dzieci, czyli huśtawki, plastikowe zjeżdżalnie, domki i inne cudeńka poupychane na ogródkach? Przecież wszędzie są publiczne place zabaw, na których największą atrakcją jest właśnie to, że dzieciak bawi się nieswoją zabawką, za to z innymi dziećmi.

Niesmak budzi we mnie widok dzieci tłukących się o jakąś zabawkę i wrzeszczących to moje! Od razu widać jakie wartości przeważają w ich domach.

Nie jest to łatwe, ale bardzo staram się, żeby przedmioty mną nie rządziły. W sobotę wywaliłam dwie torby ubrań. Takich, które leżały sobie kilka lat na dnie szafy, zafoliowane, w kartonie i za nic w świecie nie chciały się ode mnie odczepić. Udało się i ani trochę nie żałuje. Czuje się tak, jakby do mieszkania wpadła w ich miejsce odrobina świeżego powietrza.

Komentarze

  1. Wolność to wolność wyboru. Posiadając mało (choć rozumiem koncepcję) to i nie mam wolności. Nie możesz nie pójść do pracy, bo Ci się znudziła. Akceptacja stanu faktycznego, że się nic nie ma jest ok.
    Ale jeżeli kogoś stać na duży dom i wiele innych rzeczy... to jest nawet interesujące. W tych domach jest mniej rzeczy niż w kawalerkach.
    Basen? Z dziką rozkoszą.
    Poczucie przestrzeni kosztuje i nie jest osiągalne. Żeby wyjechać w plener i tego doświadczyć potrzebne są nagromadzone środki w postaci pieniędzy i tzw. wolnego od pracy.
    Spekulowałbym, że wolność oznacza brak obciążeń ze strony materii ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ach i jeszcze jedno, nie twierdzę, że pieniądze gniotą, ich oczywiście nigdy za wiele, tylko niech nie służą wyłącznie do kupowania rzeczy, a właśnie do np. wyjazdu w plener:)

      Usuń
  2. Jaki piękny wpis. Zgadzam się w stu procentach i będę sobie czytać od czasu do czasu, żeby się sprowadzać do pionu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję! Od początrku pisania tego bloga, załozyłam sobie, że i tak nikt tego nigdy nie przeczyta, więc piszę go dla siebie i nie zamierzam się zrażać brakiem czytelników. Twój komentarz uświadomił mi, jakie to jednak jest miłe i potrzebne. Pozdrawiam!

      Usuń
  3. bagienko: przede wszystkim stop wyznawaniu jednej, jedynej prawdy dla całego świata. Chcesz mieć pałac z basenem, czujesz, że to uczyni cię lepszym, bardziej swobodnym, wolnym i radosnym? Stać Cię w dodatku? Jeśli tak, natychmiast kupuj!
    Mnie raczej nigdy stać nie będzie więc cały czas się waham: żyć z poczuciem pustki, łkać, żem biedna i mieć tego nie będę, czy uwierzyc, że tak jest nawet lepiej: bez basenu i przede wszystkim bez niepotrzebnego pragnienia, by mieć ten basen. Gdybym była bardzo bogata, z pewnością dostosowałabym swoje poglądy do portfela. Pojecia nie mam, czy wybudowałaby sobie ten basen, czy też rozdała forsę ubogim, moja wyobraźnia jest zbyt uboga, żebym mogła zobaczyć siebie w tak odmiennej rzeczywistości.
    Ale tak jak jestm tu i teraz sądzę, że przedmioty mnie obciążają, stąd wpis. Często mam wrażenie, że przygniata mnie myśl, że tyle jeszcze do zrobienia z tymi cholernymi przedmiotami w moim domu, dlatego wierzę, że im mniejsza ich ilość, tym ja mam więcej luzu i czasu? Nie wiem, może kobiety częściej pozwalają sobie przedmiotom wleźć na głowę? Być może wyższy stopień zaawansowanie to mieć olbrzymie ilości najrozmaitszych rzeczy i zupełnie się tym nie przejmować? ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Zamiast wyrzucać mogłaś oddać te ubrania. Niektórych nie stać na nowe a nie mają, lub mają tak zniszczone że aż straszące ubrania. Nie wyrzucajmy. Naprawiajmy zniszczone/potrzebne. Niepotrzebne/niezniszczone oddajmy komuś innemu kto możliwe że potrzebuje tego co dla nas jest zbędne ;).

    OdpowiedzUsuń
  5. Alfar: bardzo słuszna uwaga. wywaliłam ubrania, ale nie na śmieci, tylko podczas zbiórki ubrań. Do prawdziwych odpadów usuwam już nie odzież, a podarte szmaty. Te, pochodzące z mojej torby były w bardzo dobrym stanie, z pewnością jeszcze komuś posłużą.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz