ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE - OPOWIADANIE SF;D


Trzeci sygnał. Czy ten cholerny palant nie rozumie, że nawet w XXII wieku może zdarzyć się kolejka?! A w Przychodni Podstawowej Diagnozy jest to wręcz normalna sytuacja. Sygnał czwarty. Zrezygnowana odbieram autfona i słyszę jak przez maleńką słuchaweczkę umieszczoną na stałe w uchu, wprost do mojego mózgu przenika głos szefa - Gdzie ty u diabła jesteś?? Od godziny obdzwaniam wszystkie działy!?
- Przepraszam, ale utknęłam w kolejce do rejestracji. Sam rozumiesz, badania okresowe. - plączę się, chociaż wiem, że to akurat palant powinien zrozumieć.
- Nie rozumiem – mówi palant - jakim cudem nie udało ci się tego wcześniej załatwić!? – chwilę jeszcze burczy w tym tonie, ale zaraz łagodnieje - po badaniu wracaj zdrowa i trzymaj się.
Uf. Na szczęście cały cywilizowany świat, łącznie z moim szefem, rozumie że człowiek przed badaniem nie powinien się denerwować, bo stres niekorzystnie wpływa na wyniki. Ileż to razy musiałam je powtarzać, bo za wysoki poziom adrenaliny psuł obraz krwi. Najgorsze, że mając zły wynik jeszcze trudniej jest się uspokoić, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy przyczyną tego był stres, czy choroba.
Nareszcie jestem u okienka i podaję rejestratorce mój dowód. Ta bez słowa wsuwa go w czytnik i od razu wyświetla się na małym monitorku data ostatniego badania w kolorze zielonym, co oznacza, że ostatnie wyniki były w granicach normy. Dostaję karteczkę z wydrukowanym najbliższym terminem badania: pojutrze, godzina 13.47, stanowisko 376, czyli piętro... liczę szybko w pamięci: aha, po prostu czwarte. W naszej klinice na każdym piętrze jest 100 stanowisk urządzenia do badania ABR¨ . Pięter, oczywiście podziemnych, jest 20, numery stanowisk liczymy od parteru w dół, od 1 do 99 to piętro pierwsze, od 100 do 199 drugie i tak dalej. Cieszę się bo, nie znoszę zjeżdżania poniżej dziesiątego piętra. Boję się, że w pewnym momencie odpadnie tynk ze ściany, a przez wielką dziurę przejdzie metrowa dżdżownica, albo jakieś inne paskudztwo.
Zadowolona wróciłam do firmy, jeszcze zanim ekipa skończyła pić przedpołudniową herbatę. Natychmiast dorwała mnie Ewelinka z sekretariatu.
- I jak tam, byłaś na badaniu? Masz już wynik??
Nie, niestety, dopiero umówiłam się na środę, ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. - odparłam wesoło, ale już poczułam delikatny niepokój. - Ostatnim razem było dobrze.
O, z pewnością jesteś zdrowa, chociaż oczywiście nigdy nie wiadomo. Grypa rozwija się w ciągu kilku dni! A na temat jej powikłań czytałam tomy.
Tak wiem, przechodziłam raz grypę! Miałam wtedy miesiąc zwolnienia. Niby wolne od pracy, ale czułam się fatalnie! Zwłaszcza w pierwszy tydzień. Byłam pewna, ze to już mój koniec, głowa dosłownie pękała mi z bólu, nie mogłam zupełnie oddychać, a kaszel?! To cud, ze nie wyrwałam sobie płuc! Straszne to było. - wzdrygnęłam się na wspomnienie tego koszmaru sprzed ośmiu lat.
Nie chciałabym tego więcej powtarzać. Nie rozumiem jak moja babcia mogła przechodzić coś takiego raz, a nawet dwa razy w roku. I jeszcze wyśmiewać się z mojego, jak to wyraziła, wymyślonego cierpienia. Ewelinka kiwała głową ze zrozumieniem. Była ode mnie o 15 lat młodsza, jeszcze nie dopuszczała do siebie myśli o jakiejkolwiek chorobie, ale i ona swoje przeszła. Nie dalej jak rok temu ABR wykrył u niej coś bardzo niepokojącego, jej zawartość hemoglobiny była bardzo zmniejszona, podobnie jak żelaza. Natychmiast wysłano ją na oddział hematologiczny i poddano kuracji. To “natychmiast” trwało prawie cały miesiąc, bo kolejki do specjalistycznych leczeń są skandalicznie długie. W rejestracjach zapewniają, że sytuacje zagrażające życiu są traktowane priorytetowo, ale skąd Ewelinka miała wiedzieć, jak bardzo była zagrożona. Przez cały miesiąc żyła w straszliwym stresie. Nie mogła jeść, pić, praca leciała jej z rąk, ale nasz szef palant okazał na tyle zrozumienia, że pozwalał jej wcześniej wychodzić do domu. W końcu wyleczono ją, podali jej bardzo dużą ilość żelaza w specjalnej kapsule, która wyzwalała pierwiastek w odpowiednich ilościach i przedziałach czasowych. Ewelinka była uratowana, a wyniki krwi od razu się poprawiły. Ale różnie mogło się to skończyć.
No nic, czas wracać do pracy. Dziś redagujemy z naszym fantastycznym zespołem artykuł o wpływie promieniowania jaki emituje otwarta lodówka na ludzki wzrok. Naukowcy są bliscy odkrycia, że trzymanie otwartej lodówki dłużej niż 30 sekund, może doprowadzić po 50 latach do nadwrażliwości spojówki. Wiadomo, to światełko, które montuje się w środku jest fatalne, drga jak jarzeniówka z XX wieku, albo "słynny" wynalazek XXI wieku, żarówka energooszczędna. Hi, hi, też mi wynalazek, powyginali jarzeniówkę, wcisnęli ją do klosza, a potem ludziom wcisnęli kit, że to oszczędza energię. Jasne, ale jak przy tym niszczy wzrok!!! Bezmyślne czasy.
Na szczęście nasza medycyna wyjaśniła wiele zagadek i dzięki temu łatwiej jest się bronić przed chorobami. Moja babcia ma w tej chwili 120 lat i twierdzi, że to cud, ze jeszcze żyje, bo “za jej czasów” ludzie dożywali 80-tki. Straszne. Gdybym żyła w tych czasach, musiałabym się już za 30 lat żegnać ze światem. A ja mam jeszcze w planach poznać fajnego faceta i urodzić dziecko. Chociaż z tym ostatnim, to jeszcze się waham. To takie potworne obciążenie dla organizmu! Jedna moja koleżanka - Monika zdecydowała się na ciążę. Miała wtedy 40 lat i uznała, że lepiej to zrobić gdy jest się młodym. Wszystko się udało, dziecko jest zdrowe, ona wróciła do sił, ale kosztowało ją to leżeniem przez 9 miesięcy w łóżku! Co z tego, że wyniki były w porządku? Przecież z dnia na dzień może się wydarzyć coś niespodziewanego. Monika kazała sobie nawet na wszelki wypadek podawać kroplówkę z odżywką dla kobiet w ciąży. Nie mogła przez to samodzielnie chodzić do ubikacji, ale w końcu lepiej siusiać przez cewnik, niż pozwolić na spadek zawartości wapnia, albo kwasu foliowego!! No w każdym razie ja jakoś nie mam ochoty na dobrowolne przykucie się do łóżka. Ostatecznie żyjemy w czasach, gdy ludzie nie potrzebują się aż tak obficie mnożyć. Średnia życia podskoczyła do 150 lat i chociaż ilość narodzin jest niska, to ludzi jest grubo ponad 6 miliardów.
Przerażające są te stare historie babci o ludziach umierających w 40-stym, albo i 20-stym roku życia z powodu choroby! A przecież wiadomo, kto chce zachować zdrowie, musi je po prostu regularnie kontrolować. Obowiązkowe badanie ABR wykonujemy co miesiąc. Wystarczy wejść do maszyny skanującej i w niecałe 30 sekund otrzymuje się gotowe wyniki krwi, moczu, zmysłów, narządów wewnętrznych, kości, światła żył itd. W razie najmniejszej nieprawidłowości komputer wyszukuje rozwiązanie. Przy poważniejszych sprawach umawiamy się na wizytę u lekarza. Gdy trzeba coś usunąć – lekarz wysyła nas do szpitala. Niestety zdarza się to często, sama miałam już 3 operacje: usuwanie tłuszczaka z ramienia, kurzajki z palca i czyszczenie zatok. Przerażające. Od tamtej pory zawsze mam gulę w gardle gdy zbliża się termin badania. Bo tak naprawdę prawie każde badanie wykrywa jakąś nieprawidłowość. A to za dużo kreatyniny, a to nagle spadnie poziom glukozy, a to nowa krosta na skórze wyskoczy, a to pogorszy się wzrok o ćwierć dioptrii itp. Człowiek żyje w ciągłym strachu.
No ale cóż. Mój psychiatra poradził mi, żebym po każdym badaniu robiła dla siebie coś przyjemnego, po to żeby kojarzyć ten dzień z czymś pozytywnym. Trochę pomaga. W tym miesięcy obiecałam sobie na przykład kupić nowy aparat tlenowy. Używanie go 3 razy w ciągu tygodniu zwiększa sprawność płuc o 15 %! W zeszłym miesiącu zafundowałam sobie rewelacyjne tabletki działające przeciwko zgadze, a jeszcze wcześniej fotel z wbudowaną funkcją masowania kręgosłupa. Na raty oczywiście. No i rada psychiatryczna działa rzeczywiście dobrze, bo co miesiąc wyświadczam sobie przysługę. Strachu jednak wyleczyć się nie da, zresztą nie tylko ja się boję, wszyscy czują podobny lęk każdego miesiąca, to normalne. Moja babcia twierdzi, że cierpimy na zbiorową hipochondrię, ale ja uważam, że przesadza, po prostu dbamy o siebie i troszczymy się o swoje zdrowie. Babcia i jej pokolenia nie mieli o tym zielonego pojęcia. Co prawda od pół wieku są pod stałą, obowiązkową kontrolą medyczną i dzięki temu żyją, ale co oni wyprawiali za czasów młodości!!? Uszy mi mdleją, gdy słyszę te babcine opowieści o piciu używek, braniu narkotyków i paleniu tytoniu!!! Oni wszyscy to wtedy robili, dopiero w 2030 wszedł całkowity zakaz używania tych strasznych trucizn. Do tego kilogramami jedli biały cukier, mąkę, sól, koncentraty, konserwy, przetwory, a wszystko to doprawione barwikami, sztucznymi polepszaczami i nie wiadomo czym jeszcze. Babcia twierdzi, ze życie było wtedy ciekawsze, a smaku prawdziwej palonej kawy do końca życia nie zapomni. I, że ja i moje sterylne, jak się wyraża, pokolenie nie potrafimy sobie nawet wyobrazić całej tej rozkoszy. Jak tego słucham, ciarki mnie przechodzą. Czy ona nigdy nie czytała, że kawa i inne narkotyki podnoszą ciśnienie krwi? Wypłukują magnez i strasznie, strasznie szkodzą na jelita? Boję się o nią bardzo, pewnie za parę lat umrze. Reszta moich dziadków już dawno nie żyję, ledwie setki dożyli. A to wszystko właśnie przez niehigieniczny tryb życia! Zanim ja skończę 120 lat, medycyna znów uczyni postęp i średnia wieku wydłuży się do 200 lat, albo i dłużej. No ale z tym to nigdy nie wiadomo. W każdej chwili mogę dowiedzieć się, ze rozwija się we mnie czerniak, albo SM, albo zupełnie nowa, nieznana do tej pory choroba. Są przecież wirusy, które atakują w mgnieniu oka. Tydzień choroby i po wszystkim – człowiek idzie do piachu. Wiem o tym, bo przecież codziennie w wiadomościach pokazują takie przypadki z całego świata. Aż czasem ma się ochotę wyłączyć komputer.
No i już po robocie, całe szczęście! Te 5 godzin prawie każdego dnia mogą nieźle dać w kość. Trzeba potem solidnie wypocząć i się zregenerować. Dziś postanowiłam pójść z Ewelinką na spacer po szklarni tlenowej, a potem wypić jakiś pyszny, odżywczy koktajl. Fantastyczna jest ta szklarnia, można w niej podziwiać egzotyczne rośliny, a przy okazji pooddychać czystym powietrzem. Czułabym się jednak lepiej gdybym miała już za sobą te okropne badania. Ciągle się denerwuję i trzeba będzie przełożyć relaks na czwartek. Patrzę na Ewelinkę i widzę, że nagle jakoś dziwnie wykrzywiła usta. Wystraszona robię krok do tyłu i obserwuję jak w kilka sekund jej twarz robi się purpurowa. Moja koleżanka mruży oczy i nagle gwałtownie wciąga powietrze, a potem... Ooch!
To było jak eksplozja! W jednej chwili tłum rozstąpił się przed nami, co przytomniejsi spacerowicze zaczęli się szybko od nas oddalać. Słychać było podniesione głosy: “Ona kichnęła!” Zanim dotarła do mnie groza tych słów zobaczyłam biegnących z najbliższego punktu ochrony ratowników medycznych. Ubrani od stóp do głów w kombinezony doskoczyli do nas i szybko, profesjonalnie, nie marnując przy tym ani jednej chwili narzucili na nasze twarze aseptyczne maski. Pociemniało mi w oczach. Stało się. Jestem chora! Jestem po raz drugi chora! To znaczy na razie chora jest Ewelinka, ale będąc tak blisko niej jestem z pewnością zarażona! Czułam jak ciepłe łzy płyną mi po policzkach. Wiedziałam co mnie czeka. Trzy tygodnie kwarantanny, bóle głowy, katar, może nawet i kaszel. I już nigdy nie wrócę do dawnych sił. Już nigdy nie będę mogła powiedzieć o sobie: Mam zdrowy organizm... Nim upadłam zemdlona, zobaczyłam białe szpitalne światło.






Komentarze