Jak zrzucić 10 kilogramów?

Chciałabym podzielić się z innymi w jaki sposób, bezboleśnie i bez większych wyrzeczeń udało mi się schudnąć 10 kilo.
Przede wszystkim proces trwał około pół roku,
a dieta, którą zaczęłam stosować jest dożywotnia. Brzmi strasznie, ale po zmianie nawyków żywieniowych, nie ma sensu wracać do starych. Po schudnięciu je się tyle, by utrzymać dobrą wagę. Warto to sobie uświadomić na samym początku. Nie ma diety cud, jeśli po jej zakończeniu wróci się do objadania się, trudno i darmo.
To co mi pomogło, nie jest żadną nowością, dziewczyny, które chociaż raz w życiu odchudzały się, albo o tym myślały, znają w teorii wszystkie te sztuczki. Ja też je znałam, ale od znajomości teorii do praktyki droga dłuuga. Wiadomo.
  1. Pierwsza podstawowa sprawa, to ułożenie sobie własnej diety, która będzie smaczna
    i dopasowana do naszych potrzeb, gustu, możliwości itd. Żeby się pysznie udało, wpierw trzeba się trochę poobserwować, ale tak naprawdę, bez ściemniania i spisać co, ile i o której godzinie najchętniej jadamy. Najważniejsze punkty, to:
  • ulubione dania,
  • godzina pierwszego posiłku,
  • rzeczy, z których nigdy przenigdy nie zrezygnujemy.
2. Następnie przyglądamy się naszym daniom uważnie i wyrzucamy zbędne kalorie, czyli: cukier, nadmiar masła, smalcu, majonez, słodycze, piwo, przekąski, mąka (oczywiście nie wszystko, tylko nadmiar), dania przetworzone.
3. Następnie do godziny 1 posiłku dodajemy 3 godziny, 6, 9 itd. tak, żeby powstało nam 5 posiłków w równych odstępach czasu. Może też być 4 x 4,  jeśli ktoś woli.

Ważne uwagi:
Przez pierwsze miesiące skupiłam się na jedzeniu białka, za to zrezygnowałam ze wszystkich zbędnych węglowodanów. W moich posiłkach było dużo (i jest) białego sera (zero żółtego), chudy kurczak, ryby, białe jogurty.
Razem z białkiem zjadam warzywa lub owoce, w jogurcie może być też musli. Bakalie, zwłaszcza na początku, musiałam odstawić
Owoce jadam tylko do godziny 13.00.
Trzeba pić dużo wody mineralnej. Z tym mam akurat problem, wypijam maksymalnie 2 szklanki, reszta to kawy, herbaty, podobno jest to błąd.
Dozwolone węglowodany do kasze, musli, owoce, razowy chleb (niewielkie ilości).
Przerwy 3 godzinne miedzy posiłkami okazały się najważniejsze! Po raz pierwszy w życiu przestałam żuć na okrągło jak krowa, i okazało się, że te przerwy działają cuda.

Dodatkowe wspomagacze to woda z cytryną, colon C i oczywiście ruch, ruch, ruch. To pierwsze zostało mi doradzone, ale chyba nie było potrzebne. Co do ruchu, powoduje u mnie głównie wyrzuty sumienia, bo ja wiem, że trzeba biegać, skakać, pływać i takie tam, ale ja niestety przeważnie nie robię nic. Nie tracę jednak wiary.

Największą pułapką na początku diety był dla mnie głód. Dość szybko minął, już po dwóch tygodniach nowe ilości wystarczały mi w zupełności, jednak pierwsze dni wspominam niemile. Wytrwałam dzięki silnej motywacji by schudnąć, wstydziłam się też przed dietetyczką oraz znajomymi, którym pochwaliłam się, co robię. Widziałam już wiele koleżanek, które schudły, uznałam, że nie mogę poddać się głupiej słabości do chipsów i czekolady. Ważniejsza stała się dla mnie perspektywa wciśnięcia się w ulubione spodnie, które już od dwóch lat czekały na wyrok - założę je jeszcze, czy wyrzucę?
Po miesiącu zobaczyłam pierwsze efekty, to napędza, motywacja wzrasta, dlatego do trzech miesięcy nie miałam żadnych pokus, by wracać do czekoladek.
Niebezpieczeństwo pojawiło się później, gdy świętowałam zrzucenie 7 kilogramów, pojawiła się konieczność kupienia nowych ubrań i wreszcie poczułam, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Właśnie wtedy atak rozpoczęły na mnie miłe starsze panie: “ojej, jakaś ty niedożywiona, co się
z tobą dzieje, koniecznie zacznij jeść, naprawdę bardzo, ale to baardzo źle wyglądasz!” Ponoć każda kobieta na diecie przechodzi etap najazdu wroga i nie każda dobrze to znosi. Ja niby olewałam, ale po którymś olaboga, zaczęłam poważnie martwic się o swoje zdrowie. Zaczęłam łykać witaminki
i zwiększyłam ilość kalorii. Dopiero po dwóch miesiącach rzekomego “wpadania w anoreksję” 
i zrzuceniu kolejnych 3 kilogramów, usłyszałam pierwsze komplementy. Nie wiem z czego to wynika, być może początkowo otoczenie przezywa szok z powodu widocznych zmian, a może po prostu rzeczywiście przez jakiś czas wygląda się nieciekawie. Jest taki moment, gdy ciuchy zaczynają zwisać, a jeszcze za wcześnie na kupowanie nowych rozmiarów, bo się wie, że za miesiąc będzie się jeszcze chudszym. Zwisające ciuchy wyglądają fatalnie, warto zaopatrzyć się w cokolwiek, choćby z taniej odzieży, co jest dopasowane. Ja długo odkładałam wydatki i gdy w końcu kupiłam sobie wymarzone dżinsy, cieszyłam się nimi niecałe dwa miesiące. Dziś brzydko zwisaja ze mnie…
W tej chwili mogę powiedzieć, że walczę o utrzymanie osiągniętego efektu. Łatwo nie jest, bo pokusa czai się za rogiem: lody, czekoladki, chipsy, oreo, wiadomo. Niebezpieczne jest to, że na maksa podkręciłam metabolizm i póki co przerabiam wszelkie nadliczbowe kalorie. Doświadczone koleżanki ostrzegają mnie, że to się nagle skończy. Liczę na to, że schyłek lata zmotywuje mnie do odwiedzenia siłowni i odpuszczenia sobie coli i lodów. I właśnie dlatego publikuję ten wpis, żeby wstyd przed blogosfera dodatkowo mnie motywował.
Powodzenia wszystkim!

Komentarze

  1. Podziwiam i czuję się zmobilizowana. Już nie pamiętam tego uczucia, kiedy ubrania na mnie zwisały, czas sobie przypomnieć:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Życzę powodzenie :) Byle bez głodzenia :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz