CO TY TAM WIESZ?


Czytam bardzo dużo blogów o minimaliźmie. Rzadko udzielam w nich komentarza, głównie z powodu lenistwa, nie mam też jeszcze odwagi na sprowokowanie któregoś z „prawdziwych” minimalistów do zaglądnięcia w moje progi. Niechętnie określam siebie, jako część pewnej grupy, bo to pierwszy stopień, by mnie z niej wykluczyć, przez impertynenckiego „znawcę”. Przez większą część życia nie miałam w ustach padliny, ale coraz rzadziej przedstawiam się, jako wegetarianka, a wspominam o tym wyłącznie wtedy, gdy nie mam wyjścia. I o ile kiedyś, dawno temu najbardziej drażniły mnie uwagi „opozycjonistów”, że źle się odżywiam, że to głupota, że w takim razie, co ja jem itp., tak teraz męczy mnie wszechwiedza i udzielanie rad. Bo oczywiście ktoś, kto dopiero liznął tematu i nie zdążył jeszcze dobrze przetrawić ostatniej w swoim życiu szyneczki, ma głowę tak napchana wiedzą i jest tak entuzjastyczny i gotowy do głoszenia swych rad całemu światu, że mi nie pozostaje nic innego jak kiwać głową, ziewać i planować ucieczkę.

Ale tak to już jest, o wiedzy książkowej najchętniej rozmawiają studenci, zwłaszcza przed egzaminem, o filozofii maturzyści, o wegetarianizmie byli mięsożercy, a o minimaliźmie niedawni utracjusze. Komuś, kto żyje skromnie i oszczędnie, do głowy nie przyjdzie, że jest minimalistą. Ja też o tym nie wiedziałam, co gorsza bardzo nie podobał mi się mój szary, prosty sposób życia. Zresztą w wielu przypadkach był on mocno niedopracowany.

Tak jak bieli nie widać bez czarnego kontrastu, tak ja nie dostrzegałam niczego ciekawego w swoim postępowaniu, dopóki się nie zmieniło. Przyszedł jednak etap, że zaczęłam bez opamiętania: kupować, wierzyć bezkrytycznie w reklamy, utożsamiać dobre życie z posiadaniem i cierpieć potwornie, gdy z różnych powodów nie mogłam nabyć tego, czego pragnę. (pragnę – brzydkie słowo). To był etap wczesnego macierzyństwa, ja po prostu MUSIAŁAM mieć wszystkie rodzaje gadżetów niemowlęcych, to było dla mnie jednoznaczne z byciem matką. Absurdalne, przeszło mi po niecałym roku, ale tego stanu się nie wyprę. Dopiero dzięki temu doświadczeniu mogłam się otworzyć na minimalizm i zrozumieć piękno i mądrość takiego życia. Nie czuję się zielona w temacie, chociaż samo określenie „minimalizm” znam od zaledwie kilku miesięcy. Ja po prostu wracam do korzeni, tylko, że zupełnie inaczej. Teraz przestrzegam zasad, a nie cierpię odmawiając sobie niepotrzebnej zachcianki. Urządzam szafy, mieszkanie w prosty, minimalny sposób, a nie gromadzę śmieci na czarną godzinę, nie zaprzestając oczywiście kupowania nowych rzeczy.

Bardzo ważne są etapy w życiu, gdy całkowicie zmieniamy przyzwyczajenia, miejsce zamieszkania, pracę, cokolwiek. Nawet, jeśli początkowo wydaje się to trudne, po jakimś czasie otwierają się klapki na rzeczy, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Truizmy, pewnie tak, ale ciągle o tym zapominam.

I tak już kończąc te swoje wywody – pogadam chyba z jakimś świeżo upieczonym (na oliwie) wegetarianinem. A nuż dowiem się czegoś nowego, odkrywczego, o czym nie miałam zielonego pojęcia. Bo ja to już taki stary wyjadacz sojowy jestem, że na tradycyjne pytanie: to co ty właściwie jadasz? Nie potrafię udzielić żadnej odpowiedzi, no bo do cholery wszystko jem :)

Komentarze

  1. Koncepcja interesująca. Samoograniczenie w rozpasanym konsumpcjoniźmie jest ok. Co prawda nie ok dla PKB, ale PIT mu w oko.
    Bawi mnie jednak kwestia tych ludzi, którzy się "samoograniczają" konktetnie guru.
    Z dziką rozkoszą pozamykałbym im dojście do serwisów, w których gromadzą e-rzeczy. Więcej ich mają niżby mogli zmieścić w swoich "zen" komputerach i telefonach ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. :DDDDDD
    I Brad PIT im w oko.
    W sumie na ile minimalizm jest fajnym stylem życia, a na ile fanaberią znudzonych nowobogackich, któż to wie? Grunt, ze jest fajny, żaden biedak by tego nie wymyślił, taka prawda smutna

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz