![]() |
Tyle widziałam |
Ponieważ wciąż jeszcze nie ochłonęłam po cudownym wypoczynku, grozą przejęła mnie wiadomość o lekarce, która zmarła w czwartej dobie nieprzerwanego dyżuru w szpitalu. Czwarta doba! 96 godzin pracy, która wymaga siły, skupienia, trzeźwości umysłu, bycia wyspanym i najedzonym. To jest dopiero wyczyn! A jednak nie sądzę, by pani doktor pobiła rekord lub dokonała czegoś wyjątkowego, takie maratony w szpitalach zdarzają się tak często, że stanowią niemal normę. Nie dziwią nikogo, nie oburzają, raczej wyznaczają standardy i wywołują wstyd u leniuchów, którym oczka się kleją po 24 godzinach. Oczywiście dyżur lekarza to nie to samo, co 8 godzin pracy na taśmie. Tylko w filmach lekarze przez cały dzień biegają jak szaleni po korytarzu, na okrągło reanimują, przeprowadzają głębokie rozmowy z rodzinami pacjentów, w międzyczasie operują, samodzielnie badają i diagnozują co popadnie, a w przerwach intensywnie romansują.
Tak to każdy by umarł. Na dyżurze śpi się, sprawdza fejsa, je, pije redbule, marnuje czas na odprawach, wypisuje sryliardy niepotrzebnych dokumentów i odbiera kwiatki od pacjentów. I takie tam. Jednak robienie tego 4 doby z rzędu bez jednej przerwy, żeby sprawdzić co w domu, od tak, dla głupiej ciekawości, czy np. nie spłonął, albo czy jakiś kran sam się nie odkręcił - to jest chore.
Nie wnikam, czy powodem jest straszliwy przełożony, który każe i pod groźbą śmierci nie pozwala przerwać, czy rozpaczliwy brak gotówki, długi, kredyty, nieszczęścia lub niespełnione marzenia o czwartym samochodzie, wielkiej chałupie i czymś tam jeszcze, a może była to wielka misja i wiara w bycie niezastąpionym i niezbędnym dla życia pacjentów. Nie potrafię pojąć, co może zmusić człowieka do pozostaniu w pracy kolejną dobę, bez wyspania się we własnym łóżku?
Akurat tak się nieszczęśliwie złożyło, że ta pani zmarła, być może dlatego, że nie był to jej pierwszy maraton, a może z zupełnie innego powodu, jednak nadal żyją inni, którzy robią podobnie.
Tylko jak to wygląda? Kto wzbudza podziw i szacunek, a nawet lekką zazdrość? Pracoholik, czy leniuch? Które zachowanie wywołuje w nas niesmak i wstyd, a które nabija w dumę i podnosi nam wibracje?
Mi zawsze imponowali ci pierwsi. Strasznie chciałam kiedyś tam, kiedyś, stać się takim nałogowym pracusiem, widziałam siebie jak galopuję po korytarzach z poważną miną i załatwiam 40 giga ważnych spraw na godzinę. A potem odbieram giga pensję i klaszczę sobie w dłonie z zachwytu, żem taka pracowita. Oczywiście nigdy się taka nie stałam, ale podziwiałam i zazdrościłam tym, którzy tacy byli.
Obecnie wiem tylko tyle, że najgorsze dla zdrowia są skrajności, a najtrudniejsze jest odkrycie, która z form pośrednich jest dla mnie najlepsza. To, że trzeba pracować i trzeba odpoczywać jest oczywistą oczywistością, podobnie jak smutny fakt, że z wiekiem wydajność spada i dla wyssania z siebie 1 godziny efektywnej pracy trzeba odpowiednio coraz więcej minut na zrelaksowanie się. Ale o tym kiedy indziej, bo po ciężkiej pracy, jaką jest pisanie muszę odpocząć.
E tam pracoholicy gówno robią. Właściwie to utrudniają pracę innym.
OdpowiedzUsuńA co do 90 minut? Czy ja wiem, czy to takie straszne. Kiedyś był problem, że nie potrafili żyć bez komputera, wcześniej bez kablówki, bez telewizora, oglądania kolorowych gazet. Są ludzi, którzy nie mają zbyt wiele do roboty, więc jak coś dorwą, że czas im mija to się tym pałują.
Nie jestem pracoholikiem, ale trudno mi nic nie robić. Chociaż czasem nic nie robię, wegetuję sobie. Średnio raz na tydzień... inaczej szlag mnie trafia hehe
Słusznie, pracoholikom mówię stanowcze i głośne: nie! Przodownikom pracy również, wprowadzają zła atmosferę i szybko się wypalają, sprawiają, że normalsom odechciewa się wszystkiego.
OdpowiedzUsuńCiekawa teoria, że uzależnienia biorą się z nadmiaru wolnego czasu. Logiczna i tym bardziej jest dowodem na to, że powinniśmy nauczyć się z tego wolnego czasu korzystać.
Z tego co zauważyłem, to my nie jesteśmy normalni. My chcemy zrobić swoje i wyjść do domu. Większość tak twierdzi, a robi wszystko, żeby dłużej siedzieć w pracy.
OdpowiedzUsuńU mnie to już nie teoria, tylko fakt. Pasywne rozrywki wymagające reakcji czy to smyranie na pilocie, telefonie... nawet kiedyś przekładanie kartek. Daje im poczucie, że coś robią i spędzają czas produktywnie. Najzabawniejsze, że najlepiej czas spędzać bezproduktywnie, posiedzieć czy poleżeć i poza tą czynnością nie robić nic więcej ;] Chyba ostatnio hamerykańscy naukowcy się kapnęli, że ludzie ze wschodu tak postępują ;]
Wszystko to prawda. Sama bardzo często "smyram" ten nieszczęsny telefon, bo bezczynne siedzenie jest bardzo źle postrzegane, przynajmniej tak mi się wydaje. A to bez sensu. Dużo lepiej robi mi w ramach oddechu przegalopowanie po moim obszernym miejscu pracy (zajmuje ok. 10 minut). Nie wiem czemu mam z tym wyrzuty sumienia większe niż sczytywanie codziennych bzdur z internetu. Podczas "bezczynnej" przebieżki dotlenia się mózg, przychodzą nowe pomysły i tego typu. No i jest fair wobec palaczy, którzy bez problemu korzystają z 10 minutek przerwy co... godzinkę :)
OdpowiedzUsuńJa tam chodzę na "obchód". Siedzieć na dupie non stop? A i z palaczami też masz rację.
UsuńCo do smyrania na telefonie:
1. nie mam fejsa
2. mam twittera, ale to na kilka minut
3. aplikację onetu z ustawionymi nowinkami z działu technologii, dodatkowo mają program telewizyjny, gdzie można wybrać tylko filmy - onet zmienia powoli politykę i nie serwuje gównianych treści jak pozostali gracze na rynku i przeczytanie tekstu zajmuje więcej niż kilka minut
Rezultat jest taki, że smyram telefon sporadycznie.
Obchody dobre są, pożyteczne.
UsuńNie mam tego typu aplikacji w telefonie, ale władowałam sobie przed chwila przez Ciebie onet, obyś miał racje :)
U mnie smyranie jest nerwowe, mam tak słaby internet, że jak smyrnę, strona pojawia sie po minucie.
Tylko ustaw sobie na newsy, które Cię interesują ;]
Usuń